Przestrzeń wspólna bez zabawek!
W mojej książce „Podaj dalej”, w rozdziale o najbardziej ekstremalnym sporcie naszego życia, czyli rodzicielstwie pisałam o tym, że niemowlęta to bardzo podstępne istoty. Bo powoli, niezauważalnie, krok po kroku zawłaszczają naszą przestrzeń i zanim się obejrzymy nasz salon przypomina salę zabaw w przedszkolu…
A zatem trzeba się bronić, a żeby robić to skutecznie trzeba przyjąć odpowiednią strategię 🙂
Dwa kosze i kocyk
Kiedy Ryś był młodszy w pokoju były dwa duże pudła i sztywny koc. W jednym pudle było Duplo (jeśli chodzi o Lego i pochodne Rysiek od małego miał rozmach), w drugim pozostałe, najczęściej używane w przestrzeni wspólnej zabawki i książeczki. Koc służył do tego, żeby Rysio mógł swobodnie bawić się odizolowany od zimnej podłogi (taki koc też łatwiej uprać niż dywan no i na dywan ktoś czasem wejdzie butami, a na rozkładany tylko do zabawy dywanik już niekoniecznie). Koc jest lepszym rozwiązaniem niż mata piankowa, bo łatwiej go zwinąć, tak, by chociaż kiedy dziecko pójdzie spać salon wyglądał jak salon, a nie bawialnia. No i można go kolorystycznie dopasować do wystroju dużego pokoju.
Nic, co nie mieściło się w pudłach nie miało racji bytu, bo jednym z największych grzechów salonów młodych rodziców (wierzcie mi, byłam w paru) są całe konstrukcje ze stawianych na sobie pudełek, pojemników, koszy – całe barykady rzeczy, które pozornie miały uporządkować dziecięce zabawki. Nie tędy droga: jedno lub dwa duże pudła, a co się nie mieści – do pokoju (więcej o pudłach pisałam we wpisie otwierającym wyzwanie #ulatujpokój KLIK) Kluczem jest też znalezienie jednego miejsca na dziecięce rzeczy, tak, by nie pojawiały się w kilku miejscach w salonie. No i oczywiście codziennie, pod koniec dnia zbieramy co trzeba i wrzucamy z powrotem do pudełek! (więcej na temat wspólnego utrzymywania porządku jutro).
Wszystko ma swoje miejsce
Sposobem na porządek było też naprawdę restrykcyjne przestrzeganie tego, by pewnego rodzaju zabawy urządzać tylko w pokoju dziecka. Ciastolina? Na ceracie! Malowanie? Na małym stoliku. Po to mamy te rzeczy, żeby z nich korzystać. Dzięki temu nigdy nie musiałam ścierać rozlanej wody do pędzli z drewnianego stołu w kuchni, zmazywać śladów kredek z podłogi czy wydłubywać plasteliny z dywanu. Szaleć po domu można wszędzie, ale akurat z zabawami zostawiającymi trwałe ślady lepiej ograniczyć się do tych miejsc.
Od nowa to samo!
Teraz ponownie wchodzimy w okres „ekspansji” niemowlaka 🙂 Na razie rzeczy „robertopochodne” mieszczą się w dwóch koszykach: w jednym, w salonie mam chustę, nosidło, książeczki i dwie zabawki, w drugim, większym, na werandzie matę do zabawy i resztę zabawek. Myślę, że bliżej lata, kiedy Robert podrośnie i zabawek będzie więcej pojawi się – wzorem Rysia – sztywny kocyk (wiecie, że nadal go mam!) i na dobry początek jedno pudełko.
Czy stawiać w salonie dziecięce mebelki, kuchnie etc? Jak tam chcecie. Na pewno argumentem za jest to, że można mieć bawiące się dziecko na oku, kiedy jednocześnie chce się robić coś innego. Z drugiej strony kiedy ja na przykład kręciłam się w kuchni sadzałam Rysia bliżej siebie dając mu do zabawy drewnianą łyżkę i pokrywkę czy jakieś kuchenne pojemniczki. Te dziecięce kąciki to jednak zawsze jakieś „ciało estetycznie obce” – koncentracja zabawek w dziecięcym pokoju sprzyja też wspólnej, bardziej uważnej zabawie bez rozpraszaczy takich jak telewizor. Więc co komu pasuje.
Podrzućcie mi koniecznie zdjęcia Waszych „salonowych kącików” do zabawy i powodzenia z dzisiejszym zadaniem!
Jeśli dopiero dołączyliście do wyzwania #ulatujpokój i chcecie nadrobić zaległości przychodzę z pomocą: wszystkie dotychczasowe wpisy znajdziecie w zakładce #ulatujpokój, którą znajdziecie w menu głównym bloga. Na skróty przeniesiecie się tam KLIKAJĄC TUTAJ.