Samochodem do Włoch i z powrotem. Moje patenty na podróżowanie z małym dzieckiem.
Tej zimy zrobiłam z Robertem grubo ponad 2 600 km samochodem i dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami tymi patentami, które podczas podróży z dzieckiem sprawdziły mi się najlepiej.
Ale zanim o patentach, odpowiem na najczęściej chyba zadawane pytanie w kontekście tej podróży: czemu nie samolotem? Powodów było kilka: od drzwi do drzwi podróż samolotowa trwałaby w sumie 10 godzin, bez żadnej elastyczności, że kiedy na przykład ktoś źle się poczuje albo jest pora karmienia, to można się spokojnie zatrzymać i zrobić przerwę na tyle, na ile jest potrzeba. Robert jeszcze nie leciał samolotem, więc nie wiem też, jak zniósłby taką podróż: wolę to sprawdzić, kiedy będę mogła się od razu zameldować w hotelu, a nie kiedy będę miała przed sobą kolejne 5 godzin podróży. Po drugie koszty: na miejscu był nam potrzebny spory samochód, a wypożyczenie go na 2 tygodnie w okresie świąteczno-noworocznym kosztuje małą fortunę. A po trzecie bagaże: jadąc autem, mam totalny luz z pakowaniem, a przy narciarskim wyjeździe to duży luksus.
Na dwa razy
Podróż podzieliliśmy na dwa nocne odcinki. Jedziemy nocą, dlatego że Robert wtedy śpi, a ruch jest mniejszy. Przeprowadzamy cały wieczorny rytuał z kolacją i kąpielą i kiedy Robcio porządnie zaśnie, przekładamy go „na śpiocha” do zapakowanego, nagrzanego samochodu i ruszamy. Próbowaliśmy opcji z zasypianiem w aucie i to nie wyszło: spał niespokojnie, często się wybudzał. A tak przy akompaniamencie szumu silnika śpi jak zwykle, właściwie ciurkiem.
Przy pierwszej podróży nie chciałam ryzykować całej, 14 godzinnej trasy ciurkiem, choć teraz myślę, że jadąc na narty wiosną, zdecydujemy się „skoczyć” na jeden raz, robiąc rano dłuższą przerwę na śniadanie i jakieś zwiedzanie po drodze, aż do pory drzemki i wtedy pokonamy ostatni odcinek trasy.
Słoneczna Praga
Jadąc do Włoch, zatrzymaliśmy się w Pradze czeskiej, wracając stanęliśmy w Dreźnie. Na ten dzień między podróżami wynajmuję mieszkanie za pośrednictwem Airbnb. Nie ma tam co prawda opcji wynajmu „na dzień”, przyjeżdżając o 6 rano, a ruszając w trasę o 21 musieliśmy oczywiście rezerwować miejsce na 2 noce. Można za to śmiało negocjować z właścicielami obniżenie ceny, opłaty serwisowej, bezpłatny parking etc. Warto popytać i wybrać miejsce, które będzie najbardziej elastyczne. Druga sprawa to oddzielna sypialnia: wybierałam takie miejsca, w których jedno z nas mogło pospać, kiedy drugie zajmowało się Robertem. Praga przywitała nas pięknym słońcem i spędziliśmy tam cudowny dzień, natomiast pobyt w Dreźnie nie był udany: lało cały dzień i nie dane mi było poznać uroków tego miasta (więc sprawdzajcie prognozy pogody i zmieniajcie trasę, jeśli trzeba). Na ten dzień „tranzytowy” nie planuję żadnego szczególnego zwiedzania: sprawdzam, gdzie w okolicy jest fajne miejsce na śniadanie i obiad i to w zasadzie tyle.
Deszczowe Drezno
Dwie torby
Mimo że Robert spał całą drogę, musiałam być przygotowana na różne ewentualności. To jednak długa podróż zimą: może zepsuć się samochód, możemy utknąć na wiele godzin w korku na autostradzie, mogą nas spotkać naprawdę trudne warunki na drodze, więc byłam przygotowana na wszystko.
Miałam ze sobą dwie torby dla Roberta: jedną totalnie podręczną, gdzie była butelka z wodą, smoczki, pieluchy, chusteczki, lekkie ubranko na zmianę, podkładka do przewijania, kocyk i kilka zabawek na wszelki wypadek. Miałam tam też kilka swoich podręcznych drobiazgów na drogę i wpakowałam to wszystko w moją stałą torbę „do wózka”, którą znacie już z moich letnich wyjazdów.
Moja codzienna torba „do wózka” – znacie ją z wpisu o letnich podróżach, przydała się bardzo również zimą!
Druga torba to była torba na wypadek kataklizmu 🙂 Miałam w niej w jednym miejscu wszystko, co było mi potrzebne, żeby bez żadnego problemu ogarnąć Roberta przez 24 godziny, właśnie na wypadek jakieś trudnej sytuacji w trasie. Ta torba przydała się też w miejscach tranzytowych: wchodziłam z nią na górę i od razu miałam pod ręką wszystko, czego mogłabym potrzebować. Zapakowałam do niej:
- zapas pieluch na 24h i dodatkowe chusteczki
- dwie tetrowe pieluchy XXXL, które mogą być kocykiem, ręcznikiem, przytulanką, osłonką na okno etc.
- dwie garście zabawek i kilka małych książeczek
- ubranie na zmianę
- kombinezon, rękawiczki, szalik, czapkę
- podgrzewacz do słoiczków
- słoiczki na 24h plus jakieś biszkopty i owoce, które dobrze znoszą transport
- ściereczkę, nożyk, plastikowy talerzyk i łyżeczkę
- termos z wrzątkiem
- butelkę na mleko
- 3 porcje mleka w proszku
- mydło w płynie i mały ręczniczek
- apteczkę (a w niej tylko plastry/bandaże/opatrunki i coś przeciwbólowego)
- śpiworek do spania i piżamkę
Mając taką torbę w bagażniku, wiedziałam, że jakby co łapię ją i mam wszystko, czego potrzebuję. Nie muszę odpakowywać połowy samochodu, żeby wyjąć potrzebne mi rzeczy. Moje obie torby pochodzą z polskiej marki Lofro i są absolutnie fenomenalne: solidne, mocne, nie do zdarcia, elastyczne rozmiarowo i odporne na zabrudzenia. Polecam Wam Lofro z całego serca, bo to wyjątkowo porządne, dobrze przemyślane torby i na co dzień, i do zadań specjalnych!
Poza tym na tylnym siedzeniu miałam pełen zestaw „tekstyliów” żeby przykrywać Roberta w razie potrzeby. W naszym samochodzie obowiązuje bezwzględna zasada, że to kierowca ma mieć komfort – temperaturę czy muzykę dopasowujemy zatem zawsze do tego, kto prowadzi auto. Miałam więc pod ręką kołderkę, gdyby kierowca ustawił klimę na 18 stopni, albo cieniutki kocyk, gdyby przestawił na 22. W wielogodzinnej trasie i ja i Sławek mamy rożne potrzeby, więc zadbałam o to, żeby i Robertowi było w tym czasie komfortowo.
Wielka torba z Lofro świetnie spisała się jako „torba na wypadek kataklizmu”!
Profil LofroCity na Instagramie: KLIK
Zaklejone światełka
Z ostatniego patentu będziecie się śmiać, bo tuż przed wyjazdem okazało się, że w naszym aucie nie da się wyłączyć światła tylko z tyłu: chodzi o te światła, które włączają się przy otwieraniu drzwi. Bałam się, że Roberta, który jest przyzwyczajony do spania w ciemności, takie nagle włączone światło obudzi, więc… zakleiłam lampki niezastąpioną lasotaśmą. Taśma ta (inaczej zwana gafrem od nazwy producenta) to podstawa wszelkich produkcji telewizyjnych i filmowych. Nie ma planu filmowego, na którym nie byłaby używana, bo to jest taśma do wszystkiego, która łączy skutecznie, łatwo się rwie na odpowiedniej wielkości kawałki, wygodnie się odkleja i nie zostawia śladów. Miałam ją też w podróży, bo jak się na przykład uszkodzi jakaś torba czy walizka albo na miejscu trzeba coś zamocować, to ona sprawdza się idealnie. Więc możecie się oczywiście śmiać z mojej prowizorki, ale sprawdziła się doskonale!
Ostatni patent także dotyczy światła: skoro zakleiłam ostre, górne światło, to musiałam mieć coś innego pod ręką. Wyjęłam więc światełko z maskotki – króliczka IKEA. To mała, okrągła lampka na baterie, włączana na dotyk, która daje delikatne, rozproszone światło. Miałam ją w podręcznej torbie i za każdym razem kiedy musiałam coś w aucie znaleźć włączałam ją sobie i świeciłam miejscowo, nie przeszkadzając nikomu (a zwłaszcza kierowcy).
Lampka PEKHULT, z której wyjęłam świecący środek – posłużył mi jako podróżna latarka
Jeśli macie jakieś wyjazdowe pytania, to służę, a jeśli wybieracie się na ferie do Włoch, to gorąco polecam Wam blog https://www.kierunekwlochy.pl, na którym znajdziecie wszystkie aktualne informacje dotyczące zasad, obostrzeń i wymagań dotyczących wjazdu.
PS. Jeszcze słówko o pakowaniu: jak wiecie, w podróże samochodem nie pakuję się w walizki, tylko w torby do przechowywania sezonowych ubrań czy pościeli z IKEA. Pozwalają optymalnie wykorzystać miejsce w bagażniku, są lekkie i wygodne i w hotelu można je schować do szuflady, żeby nie zajmowały miejsca. Podrzucam Wam zatem linki do tych toreb: w sklepie IKEA są teraz aż 3 różne modele do wyboru (również nieprzezroczyste i z uchwytami).
Więcej o podróżach z małym dzieckiem przeczytacie w tym wpisie: